sobota, 28 września 2013

Z A W S Z E do P A R Y

Te same twarze, gęby, uśmiechy,
Wchodzą od rana pod nasze "strzechy".
Płynie z nich radość, zadowolenie,
A Ty co czujesz? - swe zniewolenie?.

Nie mając swojej stabilnej woli,
Człowiek jest zdany na "łaskę" trolli.
Ona go zwodzi i przekonuje,
Że dobro z serca się w nim buduje.

Życie na biegu, wyjałowione,
Z pokusą bytu na każdą stronę,
Gmatwa w człowieku jego doznania,
Ścierając w walcach mu przekonania.

Nie mając woli, a do niej siły,
Budować mury, aby odbiły,
Ukryte "prawdy" w mowie bez duszy.
Taki mur runie i się wykruszy.

Nie myśl, że ekran - to kaznodzieja,
Albo weselny głos wodzireja,
Że on prostuje , wybiera drogi.
Twój widok w oczach - może być srogi.

Nie daj się zawieść na puste pola,
Gdzie ginie mądrość i własna wola.
Mierz swoje czyny i swe zamiary,
By siały dobro - zawsze do pary.






wtorek, 24 września 2013

Mam - N A D Z I E J Ę

Gdy spojrzę na się i przed siebie,
Raz jestem w Piekle, to znów w Niebie.
Nieba wciąż pragnę, Piekła boję,
Lecz swojej Duszy? - nie rozdwoję.

Gdybym był dobrym wodzirejem,
Do tego wielkim czarodziejem.
Pewnie bym umiał lewitować
I swoje życie? - dostosować.

A tak?. Cóż robić? - egzystuję,
Aniołów Stróżów nawojuję.
To znów przeklinam swoją dolę,
Gdy się przez życie wciąż gramolę.

Myślę, a nawet? - mam nadzieje,
Że Niebo bojaźń mą rozwieje.
Udzieli Duszy mej schronienia,
A lęki pójdą - w zapomnienia.

wtorek, 17 września 2013

O B I E C A Ł E M...

Obiecałem sam przed sobą,
Że nie cofnę swoich słów,
Com wymówił je przy gwiazdach,
Kiedy Księżyc miał swój nów.

One zawsze będą przy mnie,
Choć nie szczędzą mi swych mąk.
Są mi wiatrem pod chmurami,
Poza czuciem moich rąk.

W dzień się budzą o świtaniu,
Nocą ze mną idą spać.
Czasem są tak niespokojne,
Że aż muszę się ich bać.

Lecz gdyby ich tak nie było,
Cóż bym zrobił z sercem swym?
Gdyby Księżyc rozlał pełnię,
Ujrzał bym się w świetle złym.

Teraz nucę swojej "gwieździe",
Serce słucha moich słów.
Kiedy mrugnie swoim blaskiem,
Będę tworzył nowe znów.









L Ę K PRZEZNACZENIA

Lęk przeznaczenia wzmacnia bojaźń,
Zamyka w klamry własną wolę.
Kieruje drogi na manowce
I zgania wszystko na niedolę.

Dokąd się udać więc zamierzam,
Aby umocnić przekonanie,
Że myśl upadła na fałd wiatru,
W zaciszne miejsce się dostanie?.

Jak mam ustawić z kart budowlę,
Która nie zburzy się od tchnienia.
Jakże na lustrze znaleźć plamę,
Która odstąpi od sumienia.

Zamykam oczy i odpływam,
Do wspomnień, które są mi drogie.
Wiem, że tuż obok - całkiem blisko,
Są również te, co były srogie.

Miewam "zachcianki", by tam zostać
I oddać wolę przeznaczeniu.
Widać mnie czasem gdzieś pod krzyżem,
Gdy schylam głowę swą w skupieniu.











piątek, 6 września 2013

ŻYCIOWY D Y L E M A T

Ileż ludzi na Świecie - tyleż samo jest "ego",
A już myśli i marzeń? - kwadratura do tego.
Co by o nich nie sądzić, sami wszystko to wiecie,
Każde w swoim mniemaniu - najważniejsze na Świecie.

Każde "ego" postrzega Życie swymi oczami,
Zaś od myśli do marzeń, Duszę nimi zaś mami.
Czas co został za nami, jest nam kulą u nogi,
Gdyż dążenia rwą schody, przeskakują też progi.

W którym miejscu odpocząć, by nie zgubić kierunku,
Gdy sen nawet nie zwalnia myślowego fechtunku.
Dylematy sumienia, jak drogowe zasieki,
Ciągną w niebyt marzenia, zmykają powieki.

Kiedy jedno umiera - drugie z krzykiem się rodzi
I od razu swych racji wszem i wobec dowodzi.
Zło i dobro wciąż walczy o zasoby Dusz swoich,
Żadnych zasad ludzkości , nie szanuje, nie boi.

Stoję w miejscu odkrytym, mając w oczach - gwiazd krocie,
Tyleż myśli przelotnych, ile sierści na kocie.
Jestem tu -  bo tu jestem i pytanie do tego,
Kto? w  tym istnym "bezmiarze" -  trafił palcem me "ego".

Każdy człek  dylematem, kończy dzień i zaczyna,
Czy ty rządzi przypadek? - czy? -" kosmiczna maszyna"?.
Aby złączyć to wszystko, jednak więcej by trzeba,
By to wszystko wciąż "grało" - musi pomoc być z Nieba.














B R A M A Ż Y C I A

Wszystko co krąży i się wzbija,
Ponad poziomy mojej jaźni,
Jest polem Ducha, kołem myśli
I gwiezdną dalą wyobraźni.

Ubieram skrzydła, stroszę pióra,
Zadzieram głowę pod Niebiosa
I szukam gwiazdy mi pisanej,
Jak na pustyni ziarnka prosa.
                        
Czas co odlicza równą miarą,
Wszystko co mieści moje "ego",
Jest dobrodziejem oraz katem,
Od pełni szczęścia, aż do złego.

Wszystko przemija, lecz? - czekanie,
Posiadło klątwy i demony,
Poiło morską  słoną wodą,
Gdym ja miłości był spragniony.

Na mojej drodze - Brama Życia,
Jest też czekaniem nasycona,
Gdy tam się zjawię, złożę Duszę,
Lecz czy odczuje? - że spełniona?.                      

Czemu przychodzą takie chwile,
Że  Dusza z sercem rwie granice,
Aby do walki o swe prawa,
Zabrały z Ziemi - me źrenice.                        




niedziela, 4 sierpnia 2013

MIEJSKI "M A T R I X"

Ja - jestem z miasta, lecz mnie przerasta,
Myśl, która drąży, że tam gdzieś?!.
Poza murami "brudnego" miasta",
Żyje spokojna, polska wieś.

Ranne godziny, puste ulice,
A na nich gołąb, kawka, pies.
Brudne zaułki, zdradliwe bramy,
W których się czai - także bies.

Za żaluzjami główna ulica,
W bankowych sejfach trawi zysk.
To on po nocy ich właścicielom,
Otworzy w oczach - złoty błysk.

A tu? -  w ulicznych koszach na śmieci,
Pety, ,butelki, puszki, złom.
Dają poczucie rzeszy szukaczy,
Że to ich polski - "szklany dom".

Spiekota murów, kosze na śmieci,        
Zmęczeni ludzie w tłumie są.
Nieznane twarze, ściśnięte usta,
Jakby w matriksie - przestrzeń  gną.

Bogaci liczą, biedni szukają,
Od "góry" słyszą  jeszcze głos.
"Były miliony, gdybyś je ukradł,
Dziś miałbyś także - pełny trzos".

Ja - jestem z miasta i cóż mi z tego?,
Sam się ocenię, "żem jest kiep".  
Będzie okazja, pojadę na wieś
I niech mi mówią - "wiejski cep".













M A E S T R O

Nie chcę się wtrącać w swoje sprawy,
Nie szukam zwady dla zabawy.
Nie wchodzę w układ, vel domysły,
Które mi  z życia - bańką prysły.

Trzymam się z boku, obserwuję,
Dualizm w Duszy? - ja go czuję.
Chęci, marzenia i realizm,
Budują we mnie - kolokwializm.

Z latami lustro też doradza,
Ze młodość w życiu? - to zaraza.
Przechodzi z zewnątrz, w środku siedzi
I całe życie brednie bredzi.

Przeszłość się żali, przyszłość spina,
Pierwsza się goi, druga wrzyna,
A każda chwila sobą "żywa",
Następną przeszłość - rozpoczyna.

W którym że miejscu mam się wtrącić?,
By coś naprawić?, albo? - zmącić?
Przez kryształ puścić swe doznania,
I zmuszać "siebie" do - kochania?.

A taak??. Mam zawsze tłumaczenie,
Że winne moje - rozdwojenie.
Dziwię się tylko, patrząc w lustro,
Czy aby?, który?, z nas - "maestro".




czwartek, 25 lipca 2013

Ż Y C Z E N I A dla S I O S T R Y - A N N Y

Dwudziesty szósty, lipcowy dzień miesiąca,
Lato, ciepło -  ręką sięgnąć można Słońca!!.
To dzień szczególnie miły - by słać życzenia,
Mojej siostrze Annie - wszystkie do spełnienia.


Do siostry Anny
      Wóz czterokonny
             Na złotych kołach
                   Przez gwiazdy mknie.

Rącze rumaki
       Zdobne w czapraki
                Stangret zachęca
                       Gdyż zdążyć chce.

Podróż daleka
      A czas nie czeka
            Gdy nocka mija
                  Już w Anglii  są.

Kochana Siostro
      Spójrz rano w lustro
            Zobaczysz w słońcu
                  Jak kwiaty lśnią.

Polne bławatki
      Łączne stokrotki
            Czerwone maki
                  Zielony chmiel.

Leśne konwalie
      Malwy i dalie
            Zapach bzów wonnych
                  Jaśminów biel.

Piękne łubiny
      Słodkie maliny
            Miętę z balkonu
                  I pelargonię.
               
Żółte kaczeńce
      Fiołki,  biedrzeńce
           Te polskie kwiaty
                 Tobie - ja - ślę.

Pod każdym z tych  kwiatów - ukryta  szkatułka,
Gdy ją ręką dotkniesz? - wyleci kukułka.
Wzleci między gwiazdy,  zacznie wśród nich kukać,
A Serce Ci powie, gdzie masz szczęścia szukać.

         
         
     

                    

niedziela, 7 lipca 2013

S A M O T N O Ś Ć

Czym jest samotność? - to brak Słońca,
Mimo?, że ono jest na Niebie.
Samotność, to jest cień Księżyca,
Który na gwiazdach szuka Ciebie.

Samotność boli, krwawi łzami,
Wraz z  marzeniami i myślami.
Samotność, to jest dech pokuty,
Za to co było między nami.

Imaginacja wyobraźni,
Ściele cierniowe namiętności.
To one wiodą w te krainy,
Gdzie sen zapala zorze złości.

Ściana niemocy, tama pytań,
Niedokończone odpowiedzi
I tron miłości ,przeogromny,
Na którym pustka sama - siedzi,

Pustoszy  pola namiętności,
Z których  ssie moce nasza siła.
A ponad wszystkim cisza kroczy,
Co kiedyś sercem dzwonu była.

Brak jest określeń swoich dążeń,     
Nie ma też do nich odniesienia.
Gdzie można drogę by wytyczyć,
Do wyobraźni i pragnienia.

Podobna ona jest do głazu,
Który zalega na pustkowiu.
Nad nim natura śle swe moce,
Pod nim robactwu - służy mrowiu.

Każdy się boi samotności,
Zabiera ona chęć do życia.
Przeraża również swoją bronią,
Gdyż robi wszystko to - z ukrycia.

















B U R Z A w MIEŚCIE

Na letnim niebie chmury się gromadzą,
Słychać ich pomruki - pewnie o czymś radzą.
W odcieniach szarości mają swoje lica,
Niżej białe strzępy - mkną jak gołębica.
                                                           
Dalej zaś horyzont, przybrał barwę srogą,
Jaśnieje i strzela błyskawicy nogą.
Jaskółki wysoko pod nimi szybują,
Czyżby coś szukały?, czy też - podsłuchują?.

Słonce jeszcze świeci, lecz drzewa "ożyły",
Jakby to z obawy, by się nie spóźniły.
Wiatr kurzem ubrany, pędzi w stronę chmury,
One zaś w przeciwną, co widać u góry.

Chcą dopaść do Słońca, zakryć swoim płaszczem,
Czyżby chcą go przestrzec przed ulewnym deszczem?.
Myślę, że je słały gromkie błyskawice,
By ustrzec przed Słońcem - swoje tajemnice.

To im się udało, wiatr poczuł swawole
I jął hasać sobie jak młode bawole.
Z jednej strony ciemno - gromy, błyskawice,
Z drugiej zakurzone śródmiejskie ulice.

Nagle kurzu nie ma, wiatr zmienił kierunek
I deszcz również zmienił - miastu wizerunek. 
Przykryło się deszczem, zmienionym w ulewę,
Stoję patrząc w okno: - szlag trafił Niedzielę.




W I E Ś i M I A S T O

Pochodzę ze wsi - jestem z miasta
I duma ciągle mi urasta,
Że jest mi dobrze - i tu i tam,
Ze sobie radę wszędzie dam.

Natura młodość mą "żywiła",
Do dziś jest we mnie, choć się skryła.
Strzałą utkwiła  w moim sercu,
Młodość zaś trzyma na kobiercu.

Miasto - powagą dojrzałości,
Rzuciło za mnie moje kości.
Praca, dom, praca - troski życia,
Tu już nic nie ma , do ukrycia.

Nie wiem czy wiecie??, ale lata..,
Strzeliły szybko jakby z bata.
Dziadkiem zrobiły mnie - wnukowie,
Nie mówiąc o tym, co na głowie.

Marzenia? - takie jak i wszyscy, 
By wokół byli zawsze bliscy.
Co będzie dalej? - Bóg zobaczy,
Wszak "Jego Słowo" - wszystko znaczy.

C Z A S i... S A Z C

Gdyby ktoś się zapytał,  
Czemu czas wciąż przemija?. 
Pewnie bym mu powiedział,  
Że to z niego - jest żmija.   
Choc ubywa,  też rośnie,
Cięgle w oczach przybywa.
Niezależnie od tego,
Że  go również - ubywa.
Tylko w próżni, na próżno,
Szukać by mu oparcia.
Gdyżby od tej próżności,
Dostać mógłby -  zatarcia
I dlatego na próżno,
Czasem czas swój zajmować.
Wszak i bez naszej wiedzy,
Sam się umie kierować.
A że czasem psikusa,
Też potrafi dokonać.
Aby zmienił zwyczaje,
To go spróbuj przekonać?!







Za C I B E B I E Za S I E B I E..

Za Ciebie, za siebie, co też w sercu mam,
Zanoszę modlitwy do Niebiańskich Bram.
By nasze cierpienia, marzenia i sny,
Nie dosiągł swą mocą piekielną  sam Zły.

Otwieram swe serce i dłonie wraz z nim,
By przekuć marzenia i pragnienia w czyn.
Bez Nieba pomocy zabraknie mi sił,
Bym szczęście zobaczył i blisko z nim był.

Gdy życie się toczy i szczęście jest w nim,
/Nie musi z nim mieszkać, lub wodzić też prym/,
Jest więcej podzięki, niż żałosnych próśb.
Nie słychać podszeptów, od Złego też gróźb.

Jest droga donikąd i droga do gwiazd,
Jak ciemne zaułki i aleje miast.
Gdy w Duszy uczucie - rozsiewa swój blask,
A wtedy i ciemność nie straszna dla łask.

Za wszystko co było - do końca już dni,
Wspomnienia pachniały wciąż będą jak bzy.
Za Ciebie za siebie, za brak w oczach łez,
Co żal już je zabrał, a Ty o tym wiesz..






P A P I E Ż w "AZBEŚCIE"

Niedzielny ranek,mdło,wróbel ćwierka,
Dusza oczami przez okno zerka.
Wokół z azbestu  kanciaste bloki,
Codzienny widok, codzienne szoki.

W środku azbestu - mieszkają ludzie,
Uśpieni jeszcze w codziennym trudzie.
Jakież sny mają?, a w nich marzenia?,
Czy dzień obudzi znów ich cierpienia?

Stoję i patrzę przez oczy - Duszą,
Że w tym azbeście żyć ludzie muszą.
Bez swojej woli, tudzież nadziei,
Że się im życie kiedyś odmieni.

Trwa beznadzieja, wręcz przymuszenie,
A brak nadziei? - to zniewolenie.
A gdzie włodarze?, wiem, gdzie to mają,
Tantiemy swoje i tak - dostają.

Życie człowieka jest rozpisane
I z jego czasu jest wszystko brane.
W środku azbestu pomnik Papieża,
Co Życie dalej zrobić zamierza???.