sobota, 13 kwietnia 2013

TOBIE i SOBIE

Nie było pisane, tylko? - obiecane,
Wyobraźnią Duszy i sercem kochane.
Uczucie co słało na Niebiosa lęki,
Nie szczędząc boleści i ciała udręki.

Zgubiło się w czasie na gwiazdach liczeniu,
Zgubiło się w blasku i cienia spojrzeniu.
Poszło na rozdroża z krzyżem na ramionach,
Zakuło się w duszach na spiżowych dzwonach.

Było pereł  blaskiem na łąkowych rosach,
Ulotnym zapachem Księżyca we włosach.
Porwało się z wiatrem przez chmurne przestworza.
Topić swoje żale na głębinach morza.

Skulone na mrozach grzało w ogniu ręce,
Aby mogło z cierni wyrwać się udręce.
Do dzisiaj rozpala kolejne ogniska
I zwierza się sercu, że miłość? - jest bliska.

L U S T R O

Uciążliwie dociekam w dociekliwy sposób,
Ile w życiu jest "frajdy"?, a ile? - patosu.
Ile w woli wolności, a w słowach zamiaru,
Czy miara adekwatna do kwestii? - umiaru.

Są pytania zasadne, mądre, albo? - głupie,
Przykład: jak się ma kupa w sklepowym zakupie,
Albo jedność w jedynce , czy koło w kołysce,
Czy miska do miss Świata,lub łyżwy przy łyżce?.

Sam się wkręcam w te słowa, co "gubią" znaczenie,
Tworząc w oczach przebłyski  a w uszach mamienie.
Ileż razy raniłem swa pokorną Duszę,
Gdym znaczenia ich zdobił w fikuśną pokusę.

Nie umiałem się oprzeć w swoistym mniemaniu,
Czy nakaz, czy zakaz - gości w przykazaniu.
Czy umiałem się wzbraniać zabronionym czynom,
Kiedym w oczy zaglądał w młodości  dziewczynom?    

A i teraz nie cofam sprzed lustra spojrzenia,
Ciągle z głupią nadzieją, że ujrzę marzenia,
Ale one wciąż głównie? - trzymają się głowy
I dlatego przed lustrem, wciąż jestem - zdziwiony.




















MÓJ K R A J

Mieszkam w  swym Kraju i się boję,
Za Ciebie,  siebie - za nas dwoje.
Za naszych Ojców, oraz dzieci,
Że rano Słońce nie zaświeci.

Nie zbudzi nocnej pomroczności,
Nie doda wiary do miłości,
Nie zaspokoi też nadziei,
W odwiecznym nurcie -  panta rhei.

Czas, który zgarnął moje ego,
Od stanu "zero" - do martwego,
Pogubił swoje wyliczenia,
Od krzyku krzywdy, do milczenia.

Nie mając szansy, bez stopera,
Czuję swą wolę - jak zamiera,
Jak jej brakuje witalności,
Przy słowach hańby i miłości.

Czemu się lękam? - czym powinien?,
Czyżbym czuł pręgierz, albo rzemień?.
Za to, że Kraj mój wciąż biednieje,
A chichot strachu już się śmieje?.

Zbieram swe słowa jak kamienie.
Rzucam przed siebie, a tam? - cienie.
Moich Rodaków, Ojców naszych,
Co się rodzili w czasach "laszych".

Bać mi się przyszło, cóż im powiem?,
Że ręczę Dusza,  swoim zdrowiem,
Że będzie lepiej?, że nadzieja?,
Śmiał by się Hickok i Bareja.

Stopuję myśli - za daleko,
Powinny płynąć inną rzeką.
Stoję na brzegu, dna nie widzę,
Ona mnie widzi - jak się wstydzę.












N A P I S A Ł E M

Gdyby uczucie - nie szarpało
I tak by Życia  było mało,
Aby go poznać od tej strony,
Gdzie byt jest w "gównie" zanurzony.

Bronisz go sobą? - a on śmierdzi,
Jakby przed nosem był na żerdzi.
Gubiąc w zapachu odniesienie,
Na sens zachowań  i spełnienie.

Sięgam do moich "przepowiedni",
Do miejsc, gdzie w kręgu bliscy siedli.
Bliscy miłości i kochania,
Bliscy od teraz - do zarania.

Rozmawiam z nimi, Duszą widzę,
W uczuciach płonę i się wstydzę.      
Widzę też siebie z tamtej strony,
Że trzymam w ręku? - byt zwęglony.

Spalił się, skruszał i spopielił,
Jakby z głupoty się weselił.
Że można było grać dla siebie,
Choćby i płakać przyszło w Niebie.

W każdym momencie, w każdej chwili,
Jakby szamani ze mnie drwili.
"Miałeś nie jeden wszak złoty róg,
A tyś go hańbił? - jak podły wróg". 

Błyszczą mi w oczach - gór granity
I srebrny strumyk mgłą spowity.
Błyszczy mi w lustrach - czas stracony,
Kiedyś tęsknotą był mierzony.

Czy kiedyś lustro się rozbije?,
Jest jak zaklęcie - które żyje.
Samo się w sobie wypowiada
I pali w środku - niczym zgaga. 

Cóż?, napisałem nie wiem czemu,
Co mi jest bliskie i każdemu.
Każdemu Życia rzeka płynie,
Chlubą jest brzegów - w morzu? - ginie.












A Ż Y C I E?...

Większość dni spędzam w otępieniu,
W gapieniu Świata -  zatraceniu.
Oczy mam suche, łzy spłynęły,
Jakoby w kamień się zaklęły.

Za to me myśli? -  nabrzmiewają,
W szarych komórkach gdzieś śpiewają,
O dawnym czasie, o młodości,
Szukając wyjścia z  zawiłości.

Czy być musiało?, co się stało?,
Co było więcej?, czego mało?.
Czyżby się życie pomyliło,
Gdy mnie wydało i rodziło?.

Gdybym się wtedy mógł sprzeciwić?!,
Pójść inną drogą - sny ożywić.
Które bym miejsca zdobił sobą,
Jaką bym stąpał dzisiaj droga?!.

A Życie? -  płynie mimo tego,
Pilnuje miejsca, czasu swego.
Skąpi mi wiedzy, oraz? - wiary,
Gdzie rzeczywistość?, a gdzie? - czary.

Pisanie wiersza - czas zajęło,
Moją rozterkę ze mnie zdjęło,
Zacz na tą chwilę, lecz po kropce?,
Znów mnie dopadną - myśli "obce".



niedziela, 7 kwietnia 2013

SPÓŹNIONA W I O S N A

Kwietniowy poranek - kalendarz wiosenny,
A czas jest wciąż biały i jakby niezmienny.
Chociaż już na letni ręką  przestawiony,
Od nadmiaru śniegu wciąż jest zadżumiony.

Wczoraj znów bociany mierzyły przestworza,
Ponad naszą Ziemią od Tatr, aż do morza.
Nie jestem już pewien, czy nie odleciały,
Błękitu nie było i nie klekotały.

Wiosenne zające w śniegu ulepione,
Bałwanim zwyczajem wszystkim zadziwione.
Dzieciom dają radość - dorosłym skarcenie,
Iż to wszystko Wiosny, to tylko mamienie.

A ona? - zbłądziła, jest tym zawstydzona.
Któż zatem ją znajdzie i o tym przekona,
Że wszyscy czekają, że dni jej ubywa, 
Więc nich się nie wzbrania i do nas przybywa.


D L A C Z E G O PISZĘ

Liczę na wszystko -  na co mogę,
Na czas, na życie i na drogę.
Na to, co myśli pozwalają,
Gdy mnie w objęciach swoich mają.

A gdybym przestał?, nie -  nie mogę,
Pewnie bym zapadł w wielką trwogę,
Że oto mogłem, lecz? - nie chciałem,
Ze śladem w  sercu, że się bałem.

Trudno jest myśleć, a pisanie?,
Jest jakby wejście w "zakazanie".
Oceniać siebie w trójwymiarze,
Patrząc, co czwarty jeszcze wskaże?.

Jak wyjąc z siebie mam uczucia,
I nie nabawić się - wyzbycia,
Abym się ujrzał, sam, od środka,
Od swego ego, aż? - do przodka.

Pisząc to, niosę znicz nad głową,
Bym nie zatracił się nad sobą.
Wierzę i liczę, że me słowa,
Będą jak hejnał brzmieć z Krakowa.





sobota, 6 kwietnia 2013

JA i M I Ł O Ś Ć

Jestem tym, z kogo miłość nie "schodzi"
I nią  cały napełniam swój Świat.
Na mej drodze, ku Tobie -  kochana,
Moje serce rozkwita jak kwiat.

Ma tęsknota maluje obrazy,
I oprawia do złotych je ram,
A nadzieja mą dusze łagodzi,
Że w tym Świecie nie jestem już sam.

Czas mi znaki na drodze ustawia,
Aby trwoga nie miała mnie wieść,
Że mi kolce poranią me dłonie,
Gdy naręcza róż Tobie chcę nieść.

Gwiazdy srebrem Cie tulą do siebie,
Księżyc pełnią nad Tobą też lśni.
Na mej twarzy z zachwytu dla Ciebie,
Srebrem żywym spływają mi łzy.

Miłość kocha, szaleństwem się karmi,
W piersi serce wulkanem wciąż grzmi.
Jakże bardziej upiększa się sama,
Gdy z nią jeszcze spotkają się sny.

Widzę siebie i Ciebie w obłokach,
Które "czują" tak samo jak my.
Wiem, że miłość nam wskaże swa drogę
I da klucze, gdzie szczęście ma drzwi.