wtorek, 25 grudnia 2012

DZISIEJSZA N O C

Stopniały śniegi - mróz ustąpił,
Ponad domami nocna mgła.
W takiej aurze nieprzyjaznej,
Rodzić się Jezus dzisiaj ma?.

Nie ma pasterzy, ni? - stajenki,
Na Niebie we mgle nie ma gwiazd.
Przecież nie będzie szukał miejsca,
Tam,  gdzie ulice wielkich miast.

Moje uczucie pełne wiary,
Przez okno taki widzi świat.
Ma wyobraźnia śledzi gwiazdę,
Która na Niebie - kreśli ślad.

Słowa proroków, moje myśli,
Mają podstawę sądzić tak:,
Że przyjdzie w kręgu biednych ludzi,
Im pozostawi Nieba znak.

Wszak Bóg nie słucha - buchalterii,
Przekupstwa Duszy nie zna też.
Mocą swej prawdy nieskończonej, 
Słowo swe "wplątać" może w wiersz.

Bóg nam oddaje swego Syna,
Na wole ludzką - śle mu los.
Jakim człowiekiem się okażesz,
Kiedy usłyszysz płaczu głos?.


To biedny człowiek swoim losem,
W cierpieniu miejsce daje mu.
To jego Niebem wynagrodzi,
Weźmie go prosto - tam ze snu.

Są w Piśmie Świętym - przypowieści,
Nauki w których prawda tkwi.
Poznać zamiary woli Boga,
Nie mogą nawet - nasze sny.

niedziela, 23 grudnia 2012

NASZA Z I E M I A

Ziemia z powrotem dniem się budzi,
Zza przepowiedni swego bytu.
Ulga przecięła samą siebie,
Stygnąc jak magma monolitu.

Błękitny obraz naszej Ziemi,
Zdobiący pustkę czarnej dali,
Śle nam przekazem wyobraźni,
Jacy jesteśmy sobą mali.

Stoimy twarzą do pytania,
Którego ujrzeć? - nie możemy,
Czy gdzieś w tej pustce, gwiezdnym pyle,
Jest jeszcze życie, lecz nie wiemy?.

Kosmos zatraca rozumienie,
Na pojęciowym firmamencie.
Pustka nas wciąga w czarną dziurę,
Gdzie "ego" traci swe zaklęcie.

W sukurs przychodzi nam wciąż wiara,
Która nadzieją? - wciąż nas mami,
Że w tym ogromie szklanych luster,
Być nie możemy tylko sami.

Dla jednej Ziemi - cały Wszechświat?,
W skalistej formie i bez życia?,
To gra w ruletkę, ciągle zerem,
Mającym wartość - bez pokrycia.





sobota, 15 grudnia 2012

HIPODROMIA Ż Y C I A

Zmęczony jestem - hipokryzją,
Czasu, przestrzeni, końca Świata.
Tą codziennością rozbełtaną,
Co się w godziny Życia splata.

Porannym brzaskiem mi kasuje,
Zaświatów sennych - rozdwojenie.
Tykając czasem na zegarze,
Gdzie ledwie sięga me spojrzenie.

Czemuż nie zbiera mych utrapień,
Nie wrzuca w tonie zapomnienia?.
Nie egzempluje mej miłości,
Która odeszła do westchnienia.

Zagadka bytu tego Świata,
Jest naszą trwogą po-Majową .
Zbierana w myślach nieskończonych,
Między Sopotem a Kudową.

Czymże są zatem zatem moje plany,
Czynione w poprzek przeznaczenia?.
Czyżbym był drugim Imhotepem,
W faryzeiźmie do istnienia?.

Zmęczony pustką i bezmiarem,
W szukaniu sedna w słowie - "jestem".
Uświadomiłem sobie wreszcie,
Że będę Życia? - wciąż adeptem.