czwartek, 25 lipca 2013

Ż Y C Z E N I A dla S I O S T R Y - A N N Y

Dwudziesty szósty, lipcowy dzień miesiąca,
Lato, ciepło -  ręką sięgnąć można Słońca!!.
To dzień szczególnie miły - by słać życzenia,
Mojej siostrze Annie - wszystkie do spełnienia.


Do siostry Anny
      Wóz czterokonny
             Na złotych kołach
                   Przez gwiazdy mknie.

Rącze rumaki
       Zdobne w czapraki
                Stangret zachęca
                       Gdyż zdążyć chce.

Podróż daleka
      A czas nie czeka
            Gdy nocka mija
                  Już w Anglii  są.

Kochana Siostro
      Spójrz rano w lustro
            Zobaczysz w słońcu
                  Jak kwiaty lśnią.

Polne bławatki
      Łączne stokrotki
            Czerwone maki
                  Zielony chmiel.

Leśne konwalie
      Malwy i dalie
            Zapach bzów wonnych
                  Jaśminów biel.

Piękne łubiny
      Słodkie maliny
            Miętę z balkonu
                  I pelargonię.
               
Żółte kaczeńce
      Fiołki,  biedrzeńce
           Te polskie kwiaty
                 Tobie - ja - ślę.

Pod każdym z tych  kwiatów - ukryta  szkatułka,
Gdy ją ręką dotkniesz? - wyleci kukułka.
Wzleci między gwiazdy,  zacznie wśród nich kukać,
A Serce Ci powie, gdzie masz szczęścia szukać.

         
         
     

                    

niedziela, 7 lipca 2013

S A M O T N O Ś Ć

Czym jest samotność? - to brak Słońca,
Mimo?, że ono jest na Niebie.
Samotność, to jest cień Księżyca,
Który na gwiazdach szuka Ciebie.

Samotność boli, krwawi łzami,
Wraz z  marzeniami i myślami.
Samotność, to jest dech pokuty,
Za to co było między nami.

Imaginacja wyobraźni,
Ściele cierniowe namiętności.
To one wiodą w te krainy,
Gdzie sen zapala zorze złości.

Ściana niemocy, tama pytań,
Niedokończone odpowiedzi
I tron miłości ,przeogromny,
Na którym pustka sama - siedzi,

Pustoszy  pola namiętności,
Z których  ssie moce nasza siła.
A ponad wszystkim cisza kroczy,
Co kiedyś sercem dzwonu była.

Brak jest określeń swoich dążeń,     
Nie ma też do nich odniesienia.
Gdzie można drogę by wytyczyć,
Do wyobraźni i pragnienia.

Podobna ona jest do głazu,
Który zalega na pustkowiu.
Nad nim natura śle swe moce,
Pod nim robactwu - służy mrowiu.

Każdy się boi samotności,
Zabiera ona chęć do życia.
Przeraża również swoją bronią,
Gdyż robi wszystko to - z ukrycia.

















B U R Z A w MIEŚCIE

Na letnim niebie chmury się gromadzą,
Słychać ich pomruki - pewnie o czymś radzą.
W odcieniach szarości mają swoje lica,
Niżej białe strzępy - mkną jak gołębica.
                                                           
Dalej zaś horyzont, przybrał barwę srogą,
Jaśnieje i strzela błyskawicy nogą.
Jaskółki wysoko pod nimi szybują,
Czyżby coś szukały?, czy też - podsłuchują?.

Słonce jeszcze świeci, lecz drzewa "ożyły",
Jakby to z obawy, by się nie spóźniły.
Wiatr kurzem ubrany, pędzi w stronę chmury,
One zaś w przeciwną, co widać u góry.

Chcą dopaść do Słońca, zakryć swoim płaszczem,
Czyżby chcą go przestrzec przed ulewnym deszczem?.
Myślę, że je słały gromkie błyskawice,
By ustrzec przed Słońcem - swoje tajemnice.

To im się udało, wiatr poczuł swawole
I jął hasać sobie jak młode bawole.
Z jednej strony ciemno - gromy, błyskawice,
Z drugiej zakurzone śródmiejskie ulice.

Nagle kurzu nie ma, wiatr zmienił kierunek
I deszcz również zmienił - miastu wizerunek. 
Przykryło się deszczem, zmienionym w ulewę,
Stoję patrząc w okno: - szlag trafił Niedzielę.




W I E Ś i M I A S T O

Pochodzę ze wsi - jestem z miasta
I duma ciągle mi urasta,
Że jest mi dobrze - i tu i tam,
Ze sobie radę wszędzie dam.

Natura młodość mą "żywiła",
Do dziś jest we mnie, choć się skryła.
Strzałą utkwiła  w moim sercu,
Młodość zaś trzyma na kobiercu.

Miasto - powagą dojrzałości,
Rzuciło za mnie moje kości.
Praca, dom, praca - troski życia,
Tu już nic nie ma , do ukrycia.

Nie wiem czy wiecie??, ale lata..,
Strzeliły szybko jakby z bata.
Dziadkiem zrobiły mnie - wnukowie,
Nie mówiąc o tym, co na głowie.

Marzenia? - takie jak i wszyscy, 
By wokół byli zawsze bliscy.
Co będzie dalej? - Bóg zobaczy,
Wszak "Jego Słowo" - wszystko znaczy.

C Z A S i... S A Z C

Gdyby ktoś się zapytał,  
Czemu czas wciąż przemija?. 
Pewnie bym mu powiedział,  
Że to z niego - jest żmija.   
Choc ubywa,  też rośnie,
Cięgle w oczach przybywa.
Niezależnie od tego,
Że  go również - ubywa.
Tylko w próżni, na próżno,
Szukać by mu oparcia.
Gdyżby od tej próżności,
Dostać mógłby -  zatarcia
I dlatego na próżno,
Czasem czas swój zajmować.
Wszak i bez naszej wiedzy,
Sam się umie kierować.
A że czasem psikusa,
Też potrafi dokonać.
Aby zmienił zwyczaje,
To go spróbuj przekonać?!







Za C I B E B I E Za S I E B I E..

Za Ciebie, za siebie, co też w sercu mam,
Zanoszę modlitwy do Niebiańskich Bram.
By nasze cierpienia, marzenia i sny,
Nie dosiągł swą mocą piekielną  sam Zły.

Otwieram swe serce i dłonie wraz z nim,
By przekuć marzenia i pragnienia w czyn.
Bez Nieba pomocy zabraknie mi sił,
Bym szczęście zobaczył i blisko z nim był.

Gdy życie się toczy i szczęście jest w nim,
/Nie musi z nim mieszkać, lub wodzić też prym/,
Jest więcej podzięki, niż żałosnych próśb.
Nie słychać podszeptów, od Złego też gróźb.

Jest droga donikąd i droga do gwiazd,
Jak ciemne zaułki i aleje miast.
Gdy w Duszy uczucie - rozsiewa swój blask,
A wtedy i ciemność nie straszna dla łask.

Za wszystko co było - do końca już dni,
Wspomnienia pachniały wciąż będą jak bzy.
Za Ciebie za siebie, za brak w oczach łez,
Co żal już je zabrał, a Ty o tym wiesz..






P A P I E Ż w "AZBEŚCIE"

Niedzielny ranek,mdło,wróbel ćwierka,
Dusza oczami przez okno zerka.
Wokół z azbestu  kanciaste bloki,
Codzienny widok, codzienne szoki.

W środku azbestu - mieszkają ludzie,
Uśpieni jeszcze w codziennym trudzie.
Jakież sny mają?, a w nich marzenia?,
Czy dzień obudzi znów ich cierpienia?

Stoję i patrzę przez oczy - Duszą,
Że w tym azbeście żyć ludzie muszą.
Bez swojej woli, tudzież nadziei,
Że się im życie kiedyś odmieni.

Trwa beznadzieja, wręcz przymuszenie,
A brak nadziei? - to zniewolenie.
A gdzie włodarze?, wiem, gdzie to mają,
Tantiemy swoje i tak - dostają.

Życie człowieka jest rozpisane
I z jego czasu jest wszystko brane.
W środku azbestu pomnik Papieża,
Co Życie dalej zrobić zamierza???.

sobota, 6 lipca 2013

WYMOWA S Ł O W A

Nie piszę słów próżnych w sobie,
Gdyżby kołatką były w głowie.
Nie puszczam myśli obok siebie,
Że je odnajdę kiedyś w Niebie.

Nie muszę zmuszać przekonania,
Iż ma monopol do pisania.
Mam za to serce i go czuję,
Może go nazbyt wszem wyjmuję

Piszę, co czuję w środku Duszy,
Co jej dokucza, co ją wzruszy.
Rysuję słowem obraz Ducha,
A on me słowa w ciszy  słucha.

Ten kto je czyta, niech pomyśli,
Że w każdym słowie są me myśli.
Niech doda swoje, sam poczuje,
Co Dusza pragnie i miłuje.

Ona jest naszym centrum Świata,
Która go w jednym miejscu splata
I w takim miejscu - tworzy słowa.
Od nas zależy ich "wymowa".